Strona:Żywe kamienie.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

mu na rozstaniu: aby nie minął bez pacierza postaci Tej, która i za wagantów dusze najniestateczniejsze zastawia się zawsze przed Bogiem, — za co ma od nich pieśni i muzykę, jeszcze piękniejsze od mniszych. Dobrzeby goliard uczynił, gdyby, dla oczyszczenia duszy i zaskarbienia sobie Jej łask, pieśń taką zdziałał. A jeśli, prawdziwie, zmilknąć goliardowym gęślom, niechże Ona weźmie na się ich strun tony ostatnie; odda je niechybnie wiekom.
Dziwnie odmienił się wygląd przeora, gdy powróciwszy do celi zasiadł znów na skrzyni. Już nie te potoczne westchnienia dobywały się z jego piersi, lecz ciężkie, chrapliwe przydechy zgrzybiałości. A i myśli odwróciły się w nim od ksiąg i ducha ku ludziom i ich dolom: — kamieniem leżała mu na piersiach własna surowość z przed chwili. (Nic tak samotnych nie udręcza, jak ten wyrzut głuchy, że się nie dość dobrym było dla tego, kto nas przypadkiem nawiedził.)
„Poszedł, — powtarza teraz wciąż, — poszedł, bracie Łukaszu: w światy, do Magdaleny tej swojej, na grzeszną goliardię żywota swego poszedł mdły brat nasz, vagus!.. A nowych wierszy ze świata, — widzisz, — nie powiadał nam wcale, — choćby o jakiej świeckiej miłości... zgrzeszeniu. I pokucie... A sukna na nową szatę — uważałeś? — nie dostał dziś w grodzie, ani płaszcza nowego, ani butów, ani czarki, z której gościem pił. Oziębły serca ludzi dla Muz.“
Sapliwie wtórzył mnich westchnieniom przeora. I duma: