Strona:Żywe kamienie.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

„My...“ — rzeknie mnich cicho i ulegle.
I tem ciężej uczyni mu się na sercu.
Nie lekko było snadź i przeorowi. Serce stare surowo sądzi ludzi z oddalenia ducha; w pobliżu zetknięcia się z cudzą dolą srogość dla ludzi w smęt nad życiem łacno odmienia i, sądzące, samo osądzone się czuje: — że owo stare, że z życia odchodzi, że nie ma już czucia z żywymi... „Odpuść nam winy nasze, nie czyń z nas Kajfasze!“ — czytać się dało w zadumie starca.
W takich chwilach rodzi się w sercu starem ogromna potrzeba zatulenia dobrą myślą czyjejś młodości całej — wraz z jej błędy i grzechy. „Oto, — myśli, — sznurem do księgi przywiązany, pracuje nad nią pędzlami mój prostak z duszą przez Boga obdarowaną! mój wagant mniszy! mój grzesznik największy, który mi z klasztoru na noc całą zabałamucił się na świecie!.. Jeśli nie dość surową ręką dotykam go, niech ta powolność na mnie grzechem spada. Baczę na kruchość Twego naczynia, Panie! Na to burzenie się w niem ziemskiego tworzywa dolewam niebieskiej oliwy owładania i harmonii za całe moje tu włodarstwo.“
Zatrzymał na nim tak ojcowskie wejrzenie, że z pod kaptura nad księgą wychyliła się, jak po błogosławieństwo, ta głowa mnisza z wiankiem włosów wokół wygolonego ciemienia, — o ileż bliższa przeorowi nad zwichrzoną czuprynę waganta!