Faun chyba tylko odgadnąć by zdołał na fletni tych zamyśleń goliardowych rytmy i tony.
Jakgdyby zasiadł wprost niego na ruin którymś głazie, racię podwinął pod kolano drugie, gębę odął przy fletni, wytrzeszczył ślepia w zapamiętałości grania — i dmie:
O tych prządkach opowiada pewnie, które śród polotnych skoków dziewcząt łowią oto w powietrzu lata nici wszystkobarwne, by na tkankach słońca i zieleni tkać żwawo wszystkim kwiatom kielichy złote, kraśne, modre i białe — pod nieba lazurem.
Lecz słońca spiekota nuży je rychło w tej pracy i rozkaprysza ciała. Już nie rączemi wyskoki za przędzą barw wszystkich, lecz pląsem wiotkich opieszałości, pomykają się ku brzegom strumienia, kędy pięć kolumn białych pod dachem osłania ich to ołtarz może, — jak niegdyś nad Lirisu wodą.
Oto biorą już na stopy te pierwsze wstrząsy ochłody, pełzające wzwyż, ku ich ciał takiemu zjędrnieniu, że, plecami w tył przechylone, wydają się całe, jak Djany łuki napięte.