Strona:Żywe kamienie.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

braciach waszych, pozostanie ostatni, łachmaniarski, strzęp radosności życia!.. Na nas, — którym tak wolność na pokażenie serc idzie, że owo sami już nie wiemy, do kogo wyrywają się nasze modły: do syna Latony czy Maryi?!.. W włóczędze po gościńcach świata parzy już nam wszędy stopy ogień stosu. Baczenie miejcie!...
Zgasły zorze. A w tem okłębiu ciemnej grozy na nieboskłonie zamigota raz po raz błyskawicy płomię. I zamruczy powoli grzmot nierychły. Zimna siność ogarnęła świat.
Tylko marmury rumowiska sprzeciwiają się zmierzchowej porze: pożółkłe ciepło w siności okolnej, snują się po nich błyski jakoweś, pełgają lśnienia; jakgdyby ruina pogaństwa spętała w sobie słonecznych promieni niezniszczalne moce. To dziwne światło śród mroków sączy się z kolumn, ściele po głazach: mży i błyska, acz nie jaśnieje. — Gdy świat mierzchnie ponuro, na cmentarzu żywych kamieni wyświetla się w mrokach gloria bogów pomarłych.


Dobył noża, by z pobliskiego krzewu uciąć gałęź jakowąś, przydatną na kij pielgrzymi. A porając się z tą robotą, myślał:
„Pójdę w świat, — owo i bez gęśli już teraz! Ni ten niedźwiednik, oprowadzać będę swoją bestję — dziewkę swą — z grodu w gród, z czasem pomocnik w jej rzemiośle. ,Owóż Muza panom