Strona:Żywe kamienie.djvu/360

Ta strona została uwierzytelniona.

kami grodzianie różnicy nie czynią, wedle Horacjuszowego: „in pueris aut in puellis urere.“ A stare baby, które żak, choć zapłacony, pieścić nie chce, chwytają w pazury swych chuci młódki hoże. — A kto nie wyrywa się tej nocy z grodu, kto nie śpieszy do młyna — polami, na przełaj?! Niejedna z kobiet, pilnie przez męża strzeżona, tym razem, prawdziwie, przez dymnik na dachu wychyla głową, zapatrzona zielonemi oczyma kota w ognie pochodni tanecznych — tam, na grobli, przy opuszczonym młynie. W czerwonym blasku tych żagwi widzą się jej bachowe skoczki w capów futrze, niczem djabłów czarnych rej w pląsach szaleństwa. A wiatru w jej włosach poświsty przynoszą jakby z oddali goliardowych pieśni ostatnich chór opętańczy.
Z dymnika ponad dachy grodzkie wyśmignęły się chyba tych kobiet roje. „Cicho! cicho! cicho!..“ — zewsząd słychać te zszeptywania się w oddali, te zaświsty strzyg, — pod spódnic łopotanie w ciemnościach...“
Przerwały się goliardowi w myślach te obrazy.
Bo kłębowisko jakoweś, zawieruchą gwałtowną, zerwało się tak znienacka wśród ruin, jakby ten wicher z pod ziemi uderzył. I zawirował lejem kurzawy po rumowisku całem, — zaświstał, zawył, — strzyg tysiącem chyba! I kręgiem rudego dymu okolił pogan świątynię.
Niemo mrugają ku sobie błyskawice przez nieboskłon cały — to tu, to tam, Olbrzym, zda się, przeciąga się w tej chmurze rdzawej, która szmatem