Jakżeś ty mi cudnie oblamił tę kartę, bracie Łukaszu, w przedziwne sploty mieczów i różańców, tarcz i lilij!... Lancelota to chyba miecz, Franciszka samego różaniec! Tą lilię jakby Przenajświętsza Panna trzymała w ręku, bo promienieje, — widzę!.. Na dole zaś: gęśli żonglerów, organkowe fletnie i palety z pędzlami. A w środkowym wieńcu tego błamu — ptak Fenix, wzlatujący nad popioły i ognie swego odrodzenia!...“
I wybłysnął ku niemu przeor mądrem okiem z pod czoła. Lecz pomiarkowawszy wnet, że nie pytać tej głowy mniszej, skąd się w niej te rzeczy biorą, pogłaskał ją tylko po ciemieniu:
„Z najczystszego źródła piękności niebieskich pijesz, bracie Łukaszu, dary sztuki twej! I nie pędzle farbowe pod palcami twemi, lecz promienie poranka, maczane w kwiatach klasztoru.“
Ta pochwała tak uszczęśliwiła brata, że napływ wdzięczności do serca wycałował za podziękę —