co wiosna, co lato rozkwitały w słońcu tem wołaniem na ludzi Pawłowem: „Zawsze się weselcie!“
Bo szarych trosk siedliska, nierozwidnione u okien temi lampami czuwania, smutne są bardzo. I głupie w nich mieszkają panny.
A ileż to dusz samotnych umiłowaniem kwiatów i troską o nie warowało się smutkom! Nawet święta Klara sama...
Tak oto mówić do się, opowiadać swe zadumania kwiatom bodaj, przy krzątaniu się koło nich, brała go zawsze nieprzezwyciężona ochota:
„Nawet święta Klara sama na daszek pod oknem swej celi nanosiła ziemi pod kwiaty: by ta jaskółka uwiła ziemne gniazdo swej potrzebie pieczołowitości i przywiązania: serca macierzyństwu! Bardzo niewiele było tam kwiatów. Ledwie czasem dla niego, — by z bólem oczu ślepnących, omackiem przychodzący pod Klarysek mury, znajdował to pozdrowienie z cisz. I wyczuwał, przez głuche mury nawet, jej ręce błogosławiące mu wciąż... A że słabo już wonczas widziały chore oczy Franciszka, jakże się tedy cieszyły jego palce, jakże się one cieszyły!... Bo wonczas to, z temi kwiatami jak z lutnią w dłoni, wyśpiewywał do słońca swój hymn radości — joculator sanctus!“
Po niedawnem zraszaniu, rzeźkie czyniły się tymczasem kępy na rabatach — w jędrnem sprę-
Strona:Żywe kamienie.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.