gosławieństwem Bożem nasiąkłej, — anioł zwiastował Maryi.
Rychło przypomni to ludziom sygnaturka klasztorna.
Tymczasem cisza. Tylko te nagłe świry i gonitwy jaskółek, którym Pan Bóg w pobłażliwości wielkiej, ni tym dzieciom niesfornym, poigrać jeszcze pozwala, — acz nie w porę: w ostatniej chwili przed pacierzem. Lecz i one ścichły niebawem; zagnały je matki na noclegi wczesne. I już tylko zięba, w ogrodzie ostatnia, powtarza trójgwizdem swoim to jedyne słowo, jakie natura głosić jej kazała: „Zo-fi-jo!“ — słychać tak donośnie.
Mądrości bożej imię, na amen ptaszego za dnia chóru, śpiewa głos ostatni w mszalnej prawie ciszy letniego wieczora:
„Zo-fi-jo!...“
A gdy mnich klękał, — nie dla pacierzy, lecz z korności przed stworzeniem samem, — z krzykiem przerażenia, zdławionym w gardle, odskoczył na zagony. Pod jabłoni pień odrzuciło brata.
Nad wąską ścieżyną, śród kwiatów, przewiewają oto majaków natłokiem wszystkie te postaci wagantów, z którymi nocy dzisiejszej opuszczał było gród. — Daremnie odbiegł ich ciałem, skoro duchem przywoływał, gęśle żonglerów przypominając tu wciąż.
Strona:Żywe kamienie.djvu/378
Ta strona została uwierzytelniona.