Urażony głęboko na brata Łukasza, porządkuje przeor jego pędzle, farby i pióra. „Nie zwierzaj swych myśli młodemu! — pomrukuje w brodę. — Oto skończyć mieliśmy dzisiaj dzieło nasze, a on po tylu latach wspólnego trudu, wmiast świętem radosnem dzień taki dla nas obu uczynić, poczyna mi kaprysić, — że się pióra rozszczepiły, że wyschły inkausty, że... Poszedł sobie na ogód, do swych kwiatów. I Bóg z nim!... Nie zwierzaj nigdy swych myśli młodemu!“
Po chwili jednak kiwał smętnie brodą:
„Nie jesteśmyż, klerki stare, nad swemi księgami, jak te Behemoty, — nawet Jordan wypić gotowe?!... Podczas gdy serca młode będą zawsze wolały liche czarki własnych „doznań i widzeń“ byle pełne po brzegi wszystkich mętów ziemskiego tworzywa!“
Może te dalekie pomruki grzmotu, szyb rozbłyski co chwila, a i ta okrzepłość powietrza przed burzą, za oddechu ciężkością, wypełniały piersi stare takiem dziś rozdrażnieniem. — W gniewnej krzętności