Strona:Żywe kamienie.djvu/394

Ta strona została uwierzytelniona.

na piersi, stał już oddawna na progu celi! — Cierpliwie wyczekiwał mnich spojrzenia ojca, które mu przemówić pozwoli.
Tymczasem tuż nad klasztorem samym zagruchotał grzmot, potoczył się górą jak ta kula przez kręgle niebieskie. I trzasnął... Furtjan poczuł nagły ból w piersiach, w uszach szum okrutny i ten szczypiący znagła posmak w ustach.
„A słowo stało się ciałem! — zażegnywa gęsto przerażenie swe. — Chryste, z jakąż furją trzepnął ten piorun! — pewnie w to złe miejsce, za klasztoru granicą.“
Z zaświstem jędz rozchichotanych, a strugami ulewy, smagała nawałnica małe okienko celi.
Wejrzał wreszcie przeor ku tym szybom.
„Burza“, — stwierdził teraz dopiero.
„Od dwóch godzin“, — objaśnia furtjan nie bez urągliwości w głosie.
Ocknął się ojciec z ciszy wnętrznej. I wtedy wreszcie mógł doń podejść mnich ze swą wieścią od furty:
„Igrce u klasztoru bram!“
Dwa razy powtórzyć sobie kazał przeor tę nowinę. Poczem schwyci się za skronie: największy oto zgiełk świecki chce mu spaść na głowę! Głośniejsze to od burzy i piorunów — hałasem dusz swych niestatecznych.
A tam na korytarzu już się jakoweś szepty wszczynają między braćmi. (Pewnie furtjan poroznosił już po klasztorze tę nowinę). Niczem myszy