bem cuchnącym jest każdy z nas. Żyjąc umieramy każdej chwili nieustannie i dopiero w konaniu, umierać przestajemy“.
„Myśmy go od się odepchnęli precz! — wybuchnął przeor, nie skłonny snadź w tej chwili do pocieszeń filozofii. — My, mnichy niemiłosierne! My, bracie furtjanie!“
Ale mnich skrzepł nagle na twarzy, zsurowiał sądem sumienia swego: nie chce przytwierdzić rozżaleniom przeora. I kończąc swe nowiny od furty, powiada głucho:
„Znaleźli kamraci ciało jego w złem miejscu, — za granicą, kędy niejedna już dusza dokończyła się na Sabacie...“
Lecz w tejże chwili ujrzał nad swą głową wzniesiony nagle kułak przeora:
„Do dominikanów mi z temi baśniami o Sabatach idź!“
W oka mknieniu skurczył się mnich, a zezem z pod kaptura wybłysnął zdumieniem ku twarzy ojca. I wtedy przeraził się już zupełnie:
Zwichrzona była w tej chwili broda starca, potargany nad czołem włos, z pod najeżonych brwi krzesały się skry jawne: — mojżeszowy gniew objął tę głowę.
„Niema sabatów, dusze wy obłędliwe!“
Starł się w proch brat furtjan przed srogością ojcową. Powalił się na klęczki. I oburącz chwyta się tej nogi nad bosą stopą w drewniaku.
Strona:Żywe kamienie.djvu/396
Ta strona została uwierzytelniona.