Strona:Żywe kamienie.djvu/398

Ta strona została uwierzytelniona.

żale w habit mój... Biedne to i żałosne plemię! (Może dał Bóg ustrzedz bodaj te dusze przed djabłów naporem w onej chwili)... I to jeszcze widziałem w łuczywa świetle, — pokazały żaki: — palcem we krwi własnej maczanym wypisał goliard przed skonem te słowa dziwne na marmuru złomie:... „Żem zdrabniał, żem niżył, uśmiertelniał ton! — rozszarpały mnie Bakchowe...“ Na tem się urwały one słowa: już snadź dusza odlatywała zeń wtedy. — „Rozszarpały Bakchowe...“ — Wiedźm, wiedźm szpony! kobiecych chuci pazury widział goliard w chwili ostatniej: — strzyg wokół siebie taniec Sabatowy!...“
Odepchnął przeor mnicha od się precz. A i uszy przysłania przed tem, co tu wysłuchać od niego musiał.
Brat furtjan połę jego habitu chwyta, rąbek całuje i szlocha już wręcz:
„Ojcze oświecony, nad księgami od żywotów oddaliłeś ty się człeczych! Nie chcesz wiedzieć o najciemniejszych przepaściach dusz. Życia czucie zatraciłeś w mądrej głowie klerka, w piersi nazbyt już dla świata szlachetnej!... Są! są sabaty na świecie!“
Za te bary, szerokie jak u wołu, chwycił przeor klęczącego mnicha. I trzęsie nim by snopem:
„Nie Ducha nawiedzenia oczekiwać wam, franciszkany, w codziennych Świątkach duszy, a maić ku temu tatarakiem tę świetlicę radości: izbę swą samotną?!... lecz w ciemności, lecz nad przedpaście chaosu, z gromadami ciemnych biedz i po