I postrzega, jak pod uchwytem tej łapy, puhar jego szacowny, gdyby do wnętrza się wtłaczał: — przewężała się szklenica za klepsydrę wewnątrz sypką.
Odstawia tedy stary kielich swoj, kułakiem gębę i wąs przeciera, — alić ani śladu tego wszystkiego nie było już przed oczyma. Patrzał było przez wrąb puhara, a spojrzenie przez kryształ jest, — wiadomo, — niedobre. (Stąd wiedźmy i wróżki ciemne uprawiają żarliwie tę magię patrzenia w kryształ.) — Koniec końców widzi przed sobą teraz tyle tylko, że gość, wsunąwszy kielich pod larwę na licu, wychylił go zacnie do dna.
A nic tak przy dzbanie nie rozbraja i nie cieszy, jak taka rzetelność w piciu. Więc, człek gościnny, zapomniał niebawem o swem niedobrem spojrzeniu z przed chwili. I nalewa czemprędzej po raz drugi.
„Tam owo, w kącie, przy kuźni, — pogaduje z dzbanem w ręku, — piętrzy się aż ponad dymnik — świecznik siedmioramienny; wije się wokół niego Drzewo Życia... Nie odlewów sposobem rzecz tę buduję, lecz kowam to w żelezie od lat dziesięciu — dla kościoła... Tak, od lat dziesięciu!...“
„Wina zasię zbraknąć nam nie powinno, — nalewa po raz trzeci. — Przedałem bo wczoraj zbroję, na którą kupca znaleść nie spodziewałem się wcale. Kowałem ją sobie przez lat cztery, — akuratnie
Strona:Żywe kamienie.djvu/413
Ta strona została uwierzytelniona.