Otaczał go tymczasem las kolumn niskich i te dołem ścielące się blaski od ołtarza, — gdyby błędne ścieżyny światła przez życia pomroki, aż po grobów niemą ścianę. Woń popiołów z szuflad stalli, kapturów mniszych warta nad zmarłym, białe karty brewiarza w czyichś dłoniach, odczytywanego pacierza pomruki i te kucia młotów w wieko trumny. Z nad ołtarza wychylają się ku niej, — pogrozą raczej niźli błogosławieństwem, — te przydługie palce bizanckiej Bogarodzicy.
Sądu Ostatecznego przedsienią zdawała się krypta klasztorna.
Joculatory tymczasem, z pokornego po grodach nawyku, nie śmieli wykraczać z przedsieni kościoła. Kilku z nich przekradło się jednak do organów, by tłumionemi akordy poddać towarzyszom pienia żałobne. W goliardową pieśń uderzyli igrce, a tak żarliwie, że rybałt, w śpiewaniu przodowny, wysunął się poniewoli na środek kościoła — z zamkniętemi nieomal oczyma i szyją wyciągniętą — jak ten ptak rozśpiewany.
Te Verbum incarnatum
clamant fides, spes, caritas!
......
Nad prochami poety, Ucieleśnionemu Słowu skarżyła się w pieśni — wiara, nadzieja i miłość.
Gdy organów tony wyciągnęły ich z kruchty na środek kościoła, zapomnieli wraz igrce o pokorze