Strona:Żywe kamienie.djvu/433

Ta strona została uwierzytelniona.

swej z przed chwili. I po odśpiewaniu modłów, tak się rozwałęsali po nawach wszystkich, takim gwarem wypełnili cisze zakonne, że przeor ocknąć się musiał z zadumy, w przypomnieniu obowiązków gospodarza:
„Który z braci, — obwoływał, — spowiadać ich tu zechce, niech się ku temu przysposobi pacierzem... W piekarni zasię posiłek dla tych ludzi narządzić... A sztuk mi żadnych, — hej tam, igrce! — ani opowiadania romansów przed mnichami po kątach nie wszczynać! Bo nie rozgrzeszę. A jeść nie dam“.
I wstąpił między te postaci pstrokate, obcałowywany wraz przez nich po dłoniach i rękawach. Nad goliarda końcem użalali się przed nim, oczywiście, od pierwszego słowa. Żaki winili w tem lekarza, który mu wczoraj w gospodzie krew puszczał, choć był to dzień świętego Floriana, niedobry na krwi puszczanie. „A lekarz wiedzieć o tem powinien... Nieuk!“
Wczoraj na rękach przez nich obnoszony „doctor miraculosus et admirabilis“ poniewierany był teraz bez miary w kłótliwych gawędach żaków. (Biada temu, kto stoi o żaków chwalbę i porywy!)
Przeor wiedział snadź o tem coś niecoś, bo z uśmiechem pobłażania przytakuje niedbale ich słowom. Wiedział ponoć, że dobry i zły porywają zarówno te dusze, — acz obaj nie na długo. — Wiedział, że niechby Judasz sam, ze swym postronkiem na szyi, z grobu wstał i siarczyście im przypochlebił, pójdą za nim i w piekło. Daremnie