Niezrażony tem, jął mu mistrz wykładać, jakby to on, u ściany kruchty bodaj, zdziałał goliardowi nagrobek. Wpodłuż by go postacią ułożył, niby na kamieniu przydrożnym wsparłby głowę jego, stopy zaś nie o lewka, jak u panów, lecz o księgę, na znak że człek oświecony spoczął tu na wieki. Za tarczę i miecz — gęśle i smyczekby mu dał, by ludzie rozumieli, że poeta tu leży. I choć nie w zbroję, lecz w płaszcz i kaptur klerka przyodzieje go, wszystko inne, — w każdym szczególe, — zdziała jak na grobowcu wędrownego rycerza. Tak mu zbodzie, shaczy stopy długie, taką mu osmętnicę da w pierś, ulgłą pod brzemieniem zadumy, tak mu osępi, skobuzi lico pod kapturem, na sumienia frasobliwość wielką.
Dziwi się przeor, ale potakuje.
„Widzę! — rzecze. — Jużeś to wszystko zdziałał ustami, już tu ręka mistrza nic ponoć nie doda... Nakazuję wciąż memu bratu Łukaszowi milczenie w mowie innej, nad pędzle i farby, aby tem wymowniejszą stała się przed Bogiem tamta jego mowa. Ty, baczę, nie otwierasz okna milczenia dla onej gołębicy, która w czas pracy najchętniej nas nawiedza... Bowiem nie ty, mistrzu, lecz Duch, żywemi czyni i kamienie... Obawiam się bardzo, zali dokonywane bywają zamierzenia twoje“.
Cmoknął mistrz przeora w łokieć, niby w podzięce za duchowne pouczenie, a właściwie po to, by mu przeor gadać nie przeszkadzał.
Gadał tedy dalej, wywodząc gorączkowo: jak to on zamierza, — jak uczyni, — co to z tego będzie...
Strona:Żywe kamienie.djvu/439
Ta strona została uwierzytelniona.