Powtarzał żak akuratnie to, co dzień przed tem usłyszał było w gospodzie od goliarda. Ale po rozważeniu dodaje ku temu racje już własne:
„Za radosnością ciągnęło ich naturę zawsze. Aż ich dowiodła ta tęsknota do nowiny najradośniejszej, jaka kiedykolwiek była: — do betlejemskiej!“
Tu przeor zagarnął oburącz głowę żaka i wycałował policzki jego świeże.
„Dobrześ to rzekł, bracie żaczku! Sam brat Leon, najpogodniejszy przyjaciel Franciszka, nie powiedziałby lepiej“.
Mnich tymczasem szepce dalej przeorowi na ucho, — że na nic teraz i klasztorowi pacierze jego: że między trędowatych mu teraz iść, ich rany omywać, wszy z ich łachmanów wygarniać: — dobroczynność sprawować“.
Smętnie kiwa przeor głową na to:
„I taką bywa ostatnia ucieczka nierządnego smutku! A w misercordię dla się radeby zamienić wszystką serc szczodrobliwość — corda miserorum.“
Tu żak roztropny aż ręce w zdumieniu załamał:
„I franciszkanin taką rzecz powiada?! Tak miłość dla ludzi poniża?“
Przeor poklepał go tylko dłonią po czubie:
„Jakto mistrz i po śmierci nawet z ust żaków gada! Słowo w słowo słyszałem to już od niego. Jakbym z goliardem wciąż jeszcze rozmawiał tu, w waszej kompanii“.
Strona:Żywe kamienie.djvu/442
Ta strona została uwierzytelniona.