Strona:Żywe kamienie.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

I jął przemyśliwać nad tem, jakby (drogami pana Gawana nie idąc) uładzić młodym obyczaju miłosnego dopełnienie. Niech błogosławią kochankowie cyklopowe mury i czujne straże, bowiem tylko w przeszkód goryczy dojrzewa słodycz namiętności naszych. Chrapią wtedy małżonkowie.
Śpi w dosycie rychłym król małżonek. Wysunie pani stopki chłodne z pod zasłony, z łoża szafy, i poskoczy ku oknu komory, niczem na ciele nieosłonięta, — jakto z małżeńskiego łoża. Pod zwabionych nietopeperzy krążeniem oczekuje, rzekniesz, północnej godziny zaklęcia. Zahuka sowa na poniżu, a za trzecim razem, jakby łasicą spłoszona, zmyli głos w grdanie ostre.
Zna książę nocnych ptaków obyczaj i trwogi.
Osłania pani swe gładkości przy oknie opierzchłe w męża sobolowy płaszcz i czapę, pod futrem nóż ukrywa dla bezpieczeństwa osoby — i króla postacią mija straże komorowe.
Opuściła pani pieściwa królewskiego łoża puchy i wonności, ociera się bosa o nocnych cieniów pomykania tajemne, a lękiem tylko oddech w sobie skłóca i zagrzewa ciało.
W ostatnie korytarze już bez noża w dłoni wstąpiła pani, sama jak widmo nocy — i tajemnica. (Nie będzie już pan Gawan tropić ją wszędy zazdrością swoją).
Budzi zamku nocna ponurość sumienia ponure upiory. A gdy one serce kobiety zhukają,