Strona:Żywe kamienie.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

A może po piekarniach biją w tej chwili wszystkie serca czujniejsze w tem mieście?
Zgadł chyba, bo niebawem tłumy wielkie wysypywać się jęły z niejednej bramy i wypełniać ulice. Jeszcze nie przybladły rumieńce ciekawości na policzkach kobiet, jeszcze nie przygasły ich oczy rozżagwione. Mijał je z żalem do ludzi, w kapturze ukrywszy się przed niemi. Aż go w tem osępieniu zagadnęli żonglerzy na ulicy: czemu tak bezczynnie po mieście się wałęsa, gdy zarobku dziś przecie pora.
„Kędyż pójdę?“ — odpowie im. — „Nie spuszczają się już dla nas zamkowe mosty, nie otwierają opactw furty, nie czekają na nas u biskupów ławy i misy, — nie biją już na nasz widok serca mężów duchownych i świeckich. — Rynki gawiedzi tylko pełne, piekarnie niewiast próżnych... Margaritas ante porcos!“
Odepchnęła wraz żonglerów ta pycha na dnie goliardowego serca zawsze ukryta, choćby pod najskromniejszem osmuceniem twarzy. Takiego lepiej i w smutku poniechać, — nie poradzą tu nic towarzysze.
Oto na chłodne ich milczenie podejmuje wreszcie z pod kaptura swe oczy sępie, — i pyta:
„Nie prawdęż ja powiadam, panowie żonglerzy?... Czemże było niegdyś wielkie imię wasze, które od jocus — gędźby — na igrę się wywodzi, a więc Apollinowego jest rodu. Baczcież! toć urągliwość mieszczan wasze gęśle mówione za jedno dziś waży z kuglców butlą, kulą i nożem. Co mówię! toż oni rzecz naszą za lichszą snadź mają, bo gdy się