Strona:Żywe kamienie.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

splatać on gotów na te bodaj progi, po których wbiega oto z pośpiechem jakaś drobna stopa, już o chwilkę całą zapóźniona ku swemu szczęściu?... Tyle doli wszelakich, tyle życia człeczego nagęszcza się w mieście!
Przysiadł gdzieś na progu, ni to pątnik zziębły u cudzego pieca. Jakoż z głębokiej sieni pod beczkowym stropem powiało nań chyba życia samego ciepłem serdecznem.
„Pobłogosław Boże wszystkim statkom i umiarom dusz“.
Roił.
Oneż to rojenia niepohamowanej głowy — które poesim rodzą — oneżto wytrąciły go ze spójności katolickiego świata. — „Pobłogosław Boże rządności serc człeczych“...
„Nie łzawże się klerku coram publico! — patrz, oglądają się za tobą.“
Tak więc poszanowanie dla swej szaty oświeconego ustateczniło go nakoniec. Jak ocknięty ogląda się wokół. Domek — widzi — coś bardzo mizerny! To otrzeźwia go nieco. Ale gdy pod czołem zajaśniała już rozwaga, w sercu smęt się wciąż jeszcze rozżala i gra w piersiach za rybałtowe gęśle same:
„...Łzy za szczęściem na wydeptanym progu człeczej troski może, — waszych to może zarojeń niedolę błogą? piękna jeszcze jedną ułudę: — oto co znalazł wędrowny poeta u nędzarzów bramy. Znalezione zwraca. Zaświadcz, Muzo, ludziom tego domu pozdrowienie waganta..!“