Strona:Żywe kamienie.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

„Nie każdej pewnie“.
Jęła poprawiać włosy nieco rozwiane. A w tem podniesieniu głowy powiada doń jakby z góry:
„Od pół roku o niczem innem i we snach nie gadasz! Masz go wreszcie samego. A trzymaj mocno, by ci go nie wydarł jaki mnich przepisania chciwy, lub jeszcze chciwszy spalenia“.
Do goliarda przystąpiły tymczasem inne myśli, już nie do książki odnoszące się pono.
Skierował ku niej podejrzliwie białka oczu.
„No, i bywaj!“ — zakręciła się na pięcie — „bo się śpieszę! Zaś to kapturzysko...“
Wystarczyło tych zwiewnych paluszków pomuskanie prędkie, by się zmylił zez goliarda w spojrzenie nieco milsze. Oboje oprą Horaca szanownie w kącie sieni, by się nie przewrócił. I dopadną do się piersiami.
„Żaden tak całować nie potrafi!“ — pomyślała dziewczyna.
Ale tyle tylko, że się nacałować zdążyli, bo do bramy dobijają się już oto niecierpliwie zalotniki: obecna dziś w grodzie młodzież rycerska. Więc się śpieszy skoczka, bowiem przyobiecała im zatańczyć po raz drugi — na pokojach gdzieś pańskich. W pośpiechu już nawet nie całuje, a uderza wargami w policzki goliarda, by nie smęcił znowuż z tej przyczyny.
I wyszarpnąwszy nagle coś nie coś z mieszka, wtyka mu to w rękę, by podjadł sobie gdzie nareszcie: — książka nie nakarmi go pono nazbyt suto, —