Strona:Żywe kamienie.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Mieszczanie jakby ogłupieli nagle, zapatrzywszy się w ten rozruch na rynku ni to na dziwowisko odpustowe. Dopiero gdy krew bluzgnęła na kolczugi jasne i ktoś się tam zwalił z nóg z chrzęstem, rzekniesz, bezwładnym, — jakby kto garść żelaziwa o ziem cisnął, — dopiero wtedy zakołysał się tłum gwałtownie i wypadły z niego kobiety. Któraś z nich widziała krew, inna powalenie się pana, trzecia zaś, najdalej stojąca, usłyszawszy to wszystko, wrzaśnie piskiem przeraźliwym: „Zabili!..“ Wówczas jak to stado gęsi w popłochu, z wielkim łopotem spódnic zaganiać jęły kobiety — to tu, to tam, — wpadając w ulice na oślep i roznosząc po mieście te krzyki przeraźliwe:
„Zabili!.. Zabili!..“


Tym zamętem z ratusza wywołany wkroczył na rynek burmistrz z laską. Mało co baczy na rycerzy potyczkę, bo gniewają go przedewszystkiem te nieporządki i trwogi roznoszone przez kobiety po mieście całem. Ku nim tedy kieruje swe spojrzenia srogie. Oto osoba tak otyła, jak pani płatnerzowa grodu, toczy się po rynku, niczem beczka hałaśliwa, i drze się o tego goliarda — za dziesięć młodych.
Niemasz bo w każdym grodzie bardziej przykrych niechęci, niźli panów podstarzałych do kobiet już nie młodych. Do niej tedy doskoczy burmistrz z całą surowością i nakazem władzy: