„Cicho mi pani bądź! — bo na ratusz wezmę... I czego się dobrodzika drzesz?!“ — gestem żaby rozczapirza dłonie i gębę przed babą tłustą.
„Takiego człowieka!.. Takiego człowieka!..“
„Uspokój się pani: goliardowi nic się nie stało. Pewnie dla tego, że mu wisieć sądzono.“
„Takiego człowieka!...“ — wysapuje kobieta, w uspokojeniu, swą alteracyę z przed chwili.
„Jakiego znowuż „takiego“?“ — wyżabia się przed nią burmistrz, każdem słowem akcentując jakby otyłość damy.
„Panie!“ — przystępuje do niego z impetem, — „panie! człek że to w Salerno i Paryżu bywały, fizyki i lekarstw u mistrzów nauczony, w filozofii biegły, w dysputacyi artista, a nadewszystko poeta! — vel magus“, — uprzystępnia żarliwie ostatnie słowo burmistrzowi, który nie był z oświeconych.
(Żongler wgadał było to wszystko w kobietę, zalecając jej kamrata swego.)
Jakoż burmistrz stropił się nagle, nie chcąc uchybić aby jakimś tam może ważnościom po dworach pańskich. A stropiony uraził się bardzo:
„My ludzie pracy!“ — rzeknie. — „Uczty u nas skromne; wagantów na nie nie sprowadzamy... To jedno wiem tylko: płacą miastu i dziewki nierządne — od kapelusza. Zaś ta gołota darmo włazi i wyłazi z miasta. Tyle tylko, że straży u bram grodu swe sztuki pokazać muszą, czy je aby naprawdę umieją. A to nie jest podatek żaden!“
Strona:Żywe kamienie.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.