Otoczyć kazał król rynek cały i rozjąć panów przez straże, a turbować ich mocno za nieposzanowanie świętego Florjana, którego odpust był dzisiaj. Z kilku powalonych zwłóczono zbroje i macano rany; że zaś nieważne okazały się wszystkie, zostawiono ich na placu, — kobietom na wytkliwianie się, opatrunki i coś lepszego potem. Tak mówiły do pani płatnerzowej straże gburne, powracając na zamek.
Ona bo była wszędzie: rządziła się na rynku, jak ta gospodyni miasta.
Żonglerów jakby kto na sto koni wsadził; każdy z nich, gdzie mógł, nos wtykał, patrzał, wąchał, przyglądał się i zacierał łapy. A rzecz, widzianą tak osobiście, wyogromniał w sobie — i już prawił w duchu, już myślą w innych gdzieś grodach opowiadał ludziom szumną awantiurę rycerzy w obronie Muz i poety.
Goliard miał wciąż jeszcze w uszach te łomoty mieczów i plugawe przekleństwa rannych rycerzy; — zaś krwi widoku całkiem już nie lubił. Więc był