bardzo zgnębiony tem wszystkiem i cierpki duszą. Stoi przed nim najdzielniejszy z obrońców jego: pan, który znalazł się na rynku nieorężnie, w stroju odświętnym, a gołemi garściami miecz zdobył i nim goliarda zasłonił. A teraz oto ranę na lewem ramieniu pozwala kobietom opatrywać sobie. I, by nie syczeć z bólu, zagaduje:
„Opowiadaj o sobie: gdzieś bywał? zkąd jesteś?“
To butne wyzwanie, niby spotkanego gdzieś na gościńcu, nie podobało mu się wcale. Nie chce jednak zrażać do się wybawcy swego. Więc popatrzał nań uważnie, i, jak gdyby odgadnąwszy coś nie coś, powiada o sobie:
„Pięćdziesięciu królów ziemie schodziłem.“
I trafił: — jasne, gołębie wejrzenie spoczęło na nim.
„I ja również!“ — słyszy głos jakby uradowanego dziecka. — „W błędnem rycerstwie zjeździłem, by rzec słuszniej... Ty zaś zkąd jesteś?“
„Z gościńca,“ — mruczy goliard.
„Ojczyzna szeroka!“
„Wielce gorzka dola nam wagantom, gdy do tej innej jedynem już tylko nawiązaniem te waśnie o nas po rynkach.“
„Więc czemu powody dawasz?“
„Bo prawdę mówić mniemam!... Nieprawdy moje piękniejsze, ale o nie nikt tu nie stoi. Prawdy — w żalu — bardzo gburne. Rzeczy grube każdy z nich usłyszy i pojmie; — ztąd sprzeczki. Zgiełk wnoszę
Strona:Żywe kamienie.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.