Odczuwa żołnierz w goliardzie wielki niestatek chęci wszelkich, — jak to u poety, — a wraz i chytrą przenikliwość klerka w jego spojrzeniu. Oto z pod kaptura dobywa się baranim śmiechem ten szyd niepowściągnięty: „He, he! — graalowe szukanie!“
I przypatrują się sobie oczami tak odmiennemi.
Aż goliard przerwał to milczenie, trybem klerków, którzy od szyderstwa w oczach do mądrego odęcia się tak łatwo przechodzą.
„Wyczerpuje sam czas wierzenia człecze,“ — powiada, pociągając dłońmi po wisiorach kaptura, niczem po bokach brody.
„Niewyczerpana jest wiara w sercu, które samemu sobie wierne pozostaje, — jak chce pierwsze przykazanie graalowego szukania.“
„I o tem wiesz już, panie?“
„Od was to wiem, poetów, — i zamknąłem w piersi.“
Markotnie coś stało się goliardowi, poskrobał się po kapturze.
„Mimo to nazbyt zawierzyłeś, panie, dzisiejszej opowieści żonglera.“
Kułaczysko jak oklepiec chwyciło goliarda za ramię i zatrzęsło nim, — nie z gniewu, widać, lecz z alteracyi nagłej.
„Jakżebym ja nie miał zawierzyć żonglerowi?! — Tyś, goliardzie, człek mądry: — posłuchaj i zważ...
I nad tym grodem jest zamek, i w nim królowa najpiękniejsza. (Możeś już słyszał co o niej? Nie?!) I jam jest rycerz straży, — straży grodzkiej, — u króla
Strona:Żywe kamienie.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.