Strona:Żywe kamienie.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

a familia już więcej pieniędzy dawać nie chciała, — wonczas: w tej biedzie, w tej trosce bezradnej dałem się królowi do straży.“
Szczere było ponoć to wszystko, razem z tym żalem do familii, bo załzawił się, spotniał jeszcze bardziej i zwiesił ciężko tę głowę stroskaną.
Goliard odparł oburzeniem wielkiem:
„I taki nawet swego życia i sumienia w żonglerowej gębie szuka! — Toć i zwierz jaki na woli, w całej gorącości żądz swoich, piękniejszy chyba od tej bestyi, jaką niedźwiednik oprowadza po rynku za kolec w nosie. A żaden żongler na świecie innych ludzi nie pokazuje po piekarniach, — kobietom na wytkliwiania się tęskne i urabiania dusz swoich wedle takich wzorów. Więc nie bądź, jak one!.. Ilekroć nam się przytrafi zasłuchać w dolę czyją, ogarnia nas zawsze to zdziwienie, jak krewne, jak bliskie, jak zrównane nieomal są wszystkie dole człecze, chocia pod różnemi gwiazdy i horoskopy“.
Nie śmie rycerz przeczyć słowem mądremu klerkowi. Ale tą główką na potężnych barach potrząsa wciąż spornie:
„Nie równa życie nierówności człeczych. A naszą dążność czy niedotrwanie, jeszcze nam i przed śmiercią wypłacić zdoła.“
Tu już goliard białka oczu wytrzeszczył na niego; a palcem to na się wskazuje, to na niego, i z powrotem znowu: — „Jaż to prawię gromko do ludzi, czy on w cichości do sumienia swego?...“