Strona:Żywe kamienie.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

I zdjęło go wielkie zawstydzenie przed tym wyznawcą słów Muzy, niczem przykazań Pańskich.
On zaś ujmuje go pod ramię i zwierza mu się dalej słowem ciepłem:
„Omierzły mi do cna czcze drużby rycerskie: ich gawędy puste i swary całkiem głupie. Z mądrym chcę przyjaźń zawrzeć: z tobą goliardzie. A i ty przyjaźni szukaj, przyjaźni wiernie się daj, — jak chce drugie przykazanie graalowego szukania! — Mnie się daj: jać sprostuję dumę, jać zagrzeję w piersiach wiarę stygnącą, ja cię powiodę!“
„Dokądże to, niby?“
„Na szukanie Graala“.
Goliardowi chciały zrazu opaść ramiona.
„I czegóż to żal ci jeszcze? Jakich to nadziei obietnice zostawiasz po grodach? Sameś mówił: nikt was dziś słuchać już nie chce, — poetów; niemasz w sercach mężów ciekawości bezkorzystnej. Więc jaka na cię dola czeka? Szwędać się w głodzie po ulicach miasta? Lub może mieszczanom się dać: — ich żonki i córy słowem Muzy gzić? żakom języki w gębach rozwiązywać?! Lub może na rynku swarzyć się wciąż z narodem? — Nie zawsze znajdzie się taki, co cię obroni. Zgniotą cię wreszcie na rynku rycerzy tarcze i wdepczą w bruki mieszczan stopy... Hańba wahaniu twemu!.. Bo tak nędzny koniec na cóż to pomieniać ci teraz wolno? — pomyśl: — na szukanie Graala! A czemżeś ty żył — nie na ulicy, nie na rynku, a w cichościach swoich? — czem, jeśli nie wiarą poety w Graala? — tak ja o tobie