mniemać muszę... Hańba wahaniu twemu, goliardzie!“
„Jaż to“, — myśli goliard, — „prawię gromko do ludzi, czy on do sumienia mego?“
I to ramię jego, w porę przecie powściągnięte, jęło wykonywać teraz gesty dziwnie nijakie: owszem, przytwierdza, — ale się zastrzega! — przytakuje, — a jakże! jednak coś tam...
Kręci niepewnie miękką rączką. Twardy niedawno pognębiciel słowem narodu na rynku, giął się teraz, i zwijał, i wykręcał, ni ten wiła bez kośćca: wymknąć się jakby chciał — przed mocnem nastawieniem prawdziwości cudzej.
Ale za ramię pociągnięty, pokroczył. Stąpał nawet mocno, nie własnej jednak determinacyi mocą.
To jedno jeszcze tylko zdołał powiedzieć od siebie:
„Baśni żonglera w piekarni nasłuchałeś się, panie, a i poetów, widzę. Nasze słowo nie święte. A gęśle to już nigdy prawdy nie głoszą.“
Tak rycerz błędny i wędrowny poeta wyruszyli na szukanie Graala.
Strona:Żywe kamienie.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.