Strona:A...B...C... (Eliza Orzeszkowa) 031.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

ciwnego końca galerji. Były to dwie kobiety i jeden mężczyzna, powszechnie w tem mieście znany, przystojny, wzięty, przez panie szczególnie ulubiony doktór Adam. Jak mnóstwo ludzi innych, przybył on tu dziś dla wysłuchania ciekawej sprawy sądowej, i łatwo było spostrzec, że wychodził pod wpływem poważnych i smutnych wzruszeń. Przecież, gdy jedna z jego towarzyszek, wysoka i strojnie ubrana panna, z uśmiechem przemówiła do niego, uśmiechnął się także i w początku wschodów pośpieszył podać jej ramię. Joanna uczuła w tej chwili, że ktoś ją chwyta za rękę, i zobaczyła Mieczysława, który, schylony nad nią, prędko i cicho mówić zaczął:
— Idź sama do domu. Ja teraz z tobą iść nie mogę. Mam w mieście pilne interesa. Za kilka godzin wrócę. Idź sama do domu.
Wpatrywał się w nią rozognionemi wciąż oczami i, mocno ściskając jej rękę, dodał:
— Nie lękaj się... nie lękaj się tylko... nie lękaj!

∗             ∗

W kilka godzin potem Mieczysław Lipski znużonym krokiem wstępował na wschody swego mieszkania, powoli przeszedł kuchenkę i w przyległym pokoju, z głośnem stęknięciem, usiadł na twardej staroświeckiej kanapie. Był widocznie znużony, twarz jego wróciła do swej papierowej białości; gestem zamyślenia przesuwał długą, białą ręką po zmarszczonem czole. Nie zdziwiło go to wcale, że Joanny w kuchence nie zobaczył. Zeszła może na