— Doktór Mortimer odmalował nam sir Karola Baskerville’a jako człowieka starego i niedołężnego. Przypuśćmy nawet, że w tych przechadzkach było coś nienaturalnego... no, ale tego wieczora ziemia była wilgotna i noc zimna; czyż to zatem rzecz możliwa, ażeby sir Karol stał na jednem miejscu z dziesięć minut, jak dowodzi doktór Mortimer, wnosząc z popiołu otrząśniętego z cygara?
— Przecież sir Karol wychodził podobno co dzień wieczorem.
— Nie wydaje mi się to prawdopodobne, aby co wieczór przechadzał się w pobliżu furtki prowadzącej na moczary. Zeznania wszystkich dowodzą przeciwnie: wszyscy mówią, że sir Karol unikał tego miejsca, a tej nocy znalazł się tam właśnie. Nazajutrz miał jechać do Londynu... Kwestja przedstawia się teraz jaśniej... Watsonie, daj mi moje skrzypce... Nie myślmy już o tej sprawie i czekajmy na odwiedziny doktora Mortimera i sir Henryka Baskerville’a.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.