Holmes położył dłoń na mojem ramieniu.
— Jeśli mój przyjaciel zechce zająć to stanowisko, nie znam człowieka odpowiedniejszego. Ufam mu bezgranicznie i wiem z doświadczenia, jak dobrze mieć go przy sobie w ciężkiej chwili życia.
Propozycja ta zaskoczyła mnie zupełnie znienacka, lecz, zanim zdążyłem odpowiedzieć, Baskerville pochwycił dłoń moją i uścisnął ją gorąco.
— To bardzo poczciwie z pańskiej strony — rzekł. — Zna mnie pan teraz, a o tej całej sprawie wie pan tyle, co ja. Jeśli pan pojedzie ze mną do Baskerville Hall i dotrzyma mi tam towarzystwa, nie zapomnę panu tego nigdy.
Widoki przygód niezwykłych miały zawsze dla mnie urok nieprzeparty, nadto pochlebiły mi słowa Holmesa i skwapliwość, z jaką baronet domagał się mego towarzystwa.
— Pojadę z przyjemnością — rzekłem. — Myślę, że trudno byłoby mi lepiej czas swój zużytkować.
— Będziesz zdawał mi szczegółowo sprawę ze wszystkiego — odezwał się Holmes. — A gdy nadejdzie chwila stanowcza, nadejdzie zaś niechybnie, wówczas prześlę ci odpowiednie wskazówki. Sądzę, że będziecie panowie mogli jechać w sobotę?
— Doktorze Watsonie, czy ten dzień panu odpowiada?
— Najzupełniej.
— A zatem w sobotę, o ile nie zajdzie nic nowego, spotkamy się na dworcu Paddington i wyruszymy pociągiem o godzinie 10 minut 30.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.