Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/082

Ta strona została uwierzytelniona.

mordowani. Bo to, widzi pan, nie żaden prosty aresztant. To człowiek zdolny do wszystkiego.
— Któż to taki?
— Selden, zabójca z Notting Hill.
Pamiętałem doskonale tę zbrodnię, bo zajęła swego czasu szczególnie Holmesa, ze względu na niezwykle okrucieństwo, z jakiem została spełniona, i na ohydną brutalność mordercy. Nie skazano go jednak na śmierć, gdyż zezwierzęcenie jego było takie wielkie, że powstały wątpliwości co do jego odpowiedzialności umysłowej.
Powóz nasz wjechał na wyniosłość i przed nami rozpościerała się teraz bezbrzeżna bagnista równina, najeżona odłamkami skalistemi, poprzerzynana urwiskami. Podmuch lodowatego wichru szedł ku nam od tej pustki i przeniknął nas zimnem do szpiku kości. A więc gdzieś w jakimś zakątku tego pustkowia ukrywała się, jak dzikie zwierzę w norze, ta piekielna istota, ziejąca nienawiścią do ludzkości, która odtrąciła ją od swego łona. Tego przypomnienia tylko brakło, by uzupełnić ponure wrażenie, wywołane pustką bezbrzeżną, lodowatym wichrem i zapadającym coraz szybciej mrokiem. Nawet Baskerville umilkł i otulił się szczelniej płaszczem.
Za i przed nami rozciągały się teraz urodzajne płaszczyzny. Obejrzeliśmy się, chcąc raz jeszcze objąć je wzrokiem; ukośne promienie słońca lały złoto do wód potoku, rzucały gorejące blaski na zagony, świeżo pługiem zaoranej ziemi, na wierzchołki drzew szerokiego skraju lasu. Droga przed nami, wiodąca śród olbrzymich skał rudawych,