Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.

— A to ciekawe, bo zdawało mi się w półśnie, że słyszę jęk czy łkanie, nasłuchiwałem potem przez dobrą chwilę, ale ponieważ nic już nie przerwało ciszy, przeto wywnioskowałem, że mi się śniło.
— A ja słyszałem ten odgłos bardzo wyraźnie i jestem pewien, że to było łkanie kobiety.
— Trzeba to odrazu wyjaśnić.
Baskerville zadzwonił i zapytał przybyłego Barrymore’a, czy nie mógłby powiedzieć, co ten odgłos miał znaczyć. Patrzyłem bystro na kamerdynera i zdawało mi się, że blada twarz pobladła jeszcze, gdy usłyszał zapytanie pana.
— W całym domu są tylko dwie kobiety — odpowiedział. — Pomywaczka, która śpi w drugiem skrzydle, i moja żona, a mogę pana zapewnić, że nie ma ona nic wspólnego z odgłosem, o którym pan mówi.
Jednakże kamerdyner skłamał; zdarzyło się, że po śniadaniu spotkałem panią Barrymore na korytarzu w pełnym blasku słonecznym. Była to kobieta wysoka, ociężała, o grubych rysach twarzy, z surowym, zaciętym wyrazem dokoła ust. Oczy ją zdradziły; spojrzały na mnie z pod powiek obrzękłych, zaczerwienionych. Ona to zatem płakała w nocy i mąż wiedział o tem niechybnie.
Wszelako narażał się i zapewniał, że to nie ona, nie bacząc, że te oznaki nieomylne mogły lada chwilę wykazać prawdę. Dlaczego to uczynił? A dlaczego ona zawodziła tak rozpaczliwie? Już tedy na samym wstępie, dokoła tego bladego, przystojnego mężczyzny o czar-