stopniu wyobraźnię sir Karola i nie wątpię, że była bezpośrednio powodem jego tragicznego zgonu.
— A to w jaki sposób?
— Miał nerwy tak silnie rozstrojone, że ukazanie się jakiegokolwiek psa mogło wywrzeć wpływ fatalny na jego chore serce. Myślę, że musiał istotnie coś widzieć w szpalerze cisowym owego ostatniego wieczora. Obawiałem się ciągle jakiegoś nieszczęścia, bo byłem bardzo przywiązany do sir Karola i wiedziałem, że jest chory na serce.
— A skąd pan wiedział?
— Od mego przyjaciela, Mortimera.
— Sądzi pan zatem, że pies jakiś ścigał sir Karola i że on umarł skutkiem tego, pod wpływem przestrachu?
— Czy może mi pan dać jakie lepsze wyjaśnienie?
— Nie wysnuwałem stąd jeszcze żadnych wniosków.
— A pan Sherlock Holmes?
Oniemiałem przez chwilę na to zapytanie; ale jedno spojrzenie na obojętną twarz i spokojne oczy mego towarzysza wystarczyło, żeby mnie przekonać, iż wszelka myśl ukryta jest mu obca.
— Próżne byłoby z naszej strony udawanie, że pana nie znamy, doktorze Watsonie, — rzekł znów Stapleton. — Echo czynów p. Holmesa dobiegło i do nas, a pan nie mógł ich rozsławiać nie zyskując sam rozgłosu. Jeśli pan jest tutaj, znaczy, że p. Sherlock Holmes interesuje się tą sprawą, nic dziwnego, iż ciekaw jestem, jak się na nią zapatruje.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.