— Żałuję, że nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
— A mogę spytać, czy sam zaszczyci nas odwiedzinami?
— Nie może obecnie opuścić Londynu. Prowadzi śledztwo w kilku innych ważnych sprawach.
— Jaka szkoda! Wyświetliłby może niejedną okoliczność, dla nas niepojętą. Co zaś do osobistych poszukiwań pańskich, to proszę, jeśli mogę panu być użyteczny, niechaj pan mną rozporządza. Gdybym miał jakąkolwiek wskazówkę co do istoty podejrzeń pańskich, albo wiedział, w jaki sposób pan zamierza prowadzić śledztwo, mógłbym może już teraz nawet służyć radą lub czynem.
— Zapewniam pana, że bawię tutaj jedynie jako gość przyjaciela mego, sir Henryka, i że nie Potrzebuję żadnej pomocy.
— Wyśmienicie! — rzekł Stapleton. — Ma pan zupełną słuszność, zachowując ostrożność i dyskrecję. Zasłużona to dla mnie nagana za moje niczem nieusprawiedliwione wścibstwo; może pan być pewien, że powstrzymam się w przyszłości od najlżejszej wzmianki o tej sprawie.
Doszliśmy do punktu, z którego wąska, trawą porosła ścieżka, zbaczała z gościńca i prowadziła przez moczary. Na prawo wznosił się skalisty, stromy pagórek; niegdyś były tu widocznie kamieniołomy. Stok, ku nam zwrócony, pełen był załomów i szczelin, zarosłych paprocią i głogiem. W dali szary słup dymu strzelał w obłoki.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.