— Niedługa przechadzka tą ścieżką zaprowadzi nas do Merripit House, — odezwał się Stapleton. — Może pan zechce mi poświęcić godzinkę czasu; pragnąłbym bardzo przedstawić pana siostrze.
Zrazu zamierzałem odmówić, boć obowiązek nakazywał mi powrócić do sir Henryka. Lecz wnet przypomniałem sobie stos papierów i rachunków, któremi zasłane było jego biurko. Oczywiście w tej pracy nie mogłem mu być żadną pomocą. A wszak Holmes zalecił mi usilnie, żebym starał się poznać sąsiadów pana zamku. Przyjąłem tedy zaproszenie Stapletona i skręciliśmy na ścieżkę.
— Osobliwe są te moczary — rzekł, rozglądając się dokoła po falistej równinie, przeciętej wyzębionemi grzbietami skalistemi, które przybierały w oddali postać fantastycznych bałwanów morskich. — Widok ich nigdy nie spowszednieje. Takie rozległe, takie bezpłodne i takie tajemnicze. Nie ma pan pojęcia, jakie się w nich kryją dziwne niespodzianki.
— A więc pan zna dobrze te moczary?
— Jestem tu dopiero od lat dwóch. Stali mieszkańcy nazwaliby mnie nowym przybyszem. Zamieszkaliśmy tutaj wkrótce po osiedleniu się sir Karola w zamku. Ale wrodzone upodobania zniewoliły mnie do zwiedzenia całej okolicy i zdaje mi się, że niewielu mieszkańców tutejszych zna ją lepiej odemnie.
— Czy to takie trudne?
— Bardzo. Widzi pan naprzykład tę wielką płaszczyznę na północ, z dziwacznemi wzgórzami w pośrodku?
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.