Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

pani zatem powie, co miało znaczyć to ostrzeżenie, a przyrzekam, że powtórzę je sir Henrykowi.
Zawahała się przez chwilę, ale twarz jej przybrała wnet wyraz stanowczy, a oczy spoglądały chłodno.
— Przywiązuje pan do słów moich zbyt wielką wagę — rzekła. — Śmierć sir Karola była dotkliwym ciosem dla mego brata i dla mnie. Łączyły nas stosunki bardzo zażyłe, a droga przez moczary do naszego domu stanowiła ulubioną jego przechadzkę. Był głęboko przejęty klątwą, ciążącą nad całym rodem, nic zatem dziwnego, że po tragicznym zgonie jego zaczęłam wierzyć, iż obawy, jakie wyrażał niejednokrotnie, były uzasadnione. Stąd moja trwoga, gdy dowiedziałam się, że przybywa do zamku inny członek rodziny Baskerville’ów i uważałam sobie za obowiązek ostrzedz go o niebezpieczeństwie, jakie mu grozi. To jedynie miałam na myśli.
— Ale na czem polega to niebezpieczeństwo?
— Słyszał pan opowieść o psie?
— Nie wierzę w takie głupstwa.
— Ale ja wierzę, Jeżeli pan ma jakikolwiek wpływ na sir Henryka, zabierz go pan z tej miejscowości, która przynosiła zawsze nieszczęście jego rodzinie. Świat jest szeroki. Dlaczego sir Henryk ma pozostać tutaj, gdzie mu grozi niebezpieczeństwo?
— Dlatego właśnie, że mu grozi. Taka już natura sir Henryka. Obawiam się, że o ile pani nie da mi jakich dokładniejszych wyjaśnień, nie zdołam nakłonić go do wyjazdu.