— Ostatecznie opiekujemy się zbrodniarzem i dopomagamy mu, co, Watsonie? A skoro jest tak, jak Barrymore mówi, nie mam odwagi wydać tego człowieka... Zatem rzecz skończona. Barrymore, bądź spokojny, możesz odejść.
Kamerdyner podziękował kilku urywanemi słowami i zmierzył ku drzwiom. Naraz zawahał się i zawrócił.
— Pan był dla mnie taki dobry, że radbym z duszy się odwdzięczyć. Proszę pana, ja coś wiem i powinienem był może już to powiedzieć, ale śledztwo było dawno ukończone, kiedy to wykryłem. Nie pisnąłem słówka nikomu. Dotyczy to śmierci biednego sir Karola.
Zerwaliśmy się obaj z baronetem na równe nogi.
— Wiesz, co spowodowało jego śmierć?
— Nie, panie, tego nie wiem.
— A zatem cóż?
— Wiem, dlaczego był przy furtce o takiej późnej godzinie. Miał schadzkę z kobietą.
— Schadzkę z kobietą! On?
— Tak, panie.
— Nazwisko tej kobiety?
— Nie znam go, panie, wiem tylko pierwsze litery L. L.
— A ty skąd wiesz o tem?
— Stryj pański otrzymał zrana list. Odbierał zazwyczaj dużo listów, bo był człowiekiem dobroczynnym, znanym ze swego miłosierdzia, tak, że kto był w potrzebie udawał się skwapliwie do niego. Ale zdarzyło się, że tego dnia przyszedł tylko ten jeden list, tem więcej zatem zwróciłem
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.