— Nie — odparł. — Jest tu wprawdzie trochę Cyganów i chłopów, których nazwisk nie znam; ale śród rodzin dzierżawców i mieszczan niema ani jednej kobiety, któraby miała takie inicjały. Chociaż, poczekaj-no pan — dodał po chwili. — Jest Laura Lyons... masz pan więc L. L.... ale ona mieszka w Coombe Tracey.
— Któż to taki? — spytałem.
— Córka Franklanda.
— Co? tego starego fiksata Franklanda?
— Właśnie. Poślubiła artystę, nazwiskiem Lyons, który przybył tu na moczary malować studja i szkice. Okazało się, że był to jakiś łotr; porzucił ją wkrótce. O ile słyszałem jednak, nie on sam był winien. Frankland nie chciał słyszeć o córce, bo wyszła zamąż bez jego pozwolenia, a może też miał i inne przyczyny. Młoda kobieta tedy, opuszczona przez ojca i męża, nie chodzi po różach.
— Z czego ona żyje?
— Zdaje mi się, że Frankland płaci jej pensję, lecz nie może to być wiele, bo sam kiepsko stoi. Jakiekolwiek były przewinienia Laury, niepodobna było pozwolić, żeby się zmarnowała. Gdy dowiedziano się, co z nią zaszło, kilka osób dopomogło jej do zdobycia uczciwego zarobku. Stapłeton, sir Karol, nawet ja, przyłożyliśmy się do tego, w miarę środków. Chcieliśmy, by założyła biuro pisania na maszynie.
Doktór chciał wiedzieć powód moich pytań, ale starałem się zadowolić jego ciekawość, nie mówiąc mu zbyt wiele, bo nie widzę potrzeby wtajemniczenia kogokolwiek w swoje zamiary. Jutro rano udam się do Coombe Tracey i, jeżeli
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.