zdołam rozmówić się z ową panią Laurą Lyons, dwuznacznej sławy, będzie to duży krok ku wyświetleniu jednego z wypadków tego łańcucha tajemnic.
Zaczynam nabierać chytrości węża; gdy bowiem Mortimer zadał mi pytanie, na które odpowiedzieć nie chciałem, zapytałem go znienacka, do jakiego typu należy czaszka Franklanda i przez resztę jazdy mówiliśmy już tylko o frenologji. Nie darmo spędziłem tyle lat z Sherlockiem Holmesem!
Jeden tylko jeszcze, godny uwagi wypadek zaszedł w ciągu dzisiejszego ponurego, burzliwego dnia, mianowicie moja rozmowa z Barrymore’m, która dała mi ważny atut do ręki; skorzystam z niego w chwili odpowiedniej.
Mortimer został na obiedzie, poczem zasiadł z baronetem do écarté. Kamerdyner przyniósł kawę do bibljoteki, z czego skorzystałem, by zadać kilka pytań.
— No i cóż, — rzekłem — czy ten twój kochany szwagier już pojechał, czy też włóczy się jeszcze po moczarach?
— Nie wiem, panie. Mam nadzieję w Bogu, że sobie pojechał; skończyłaby się nasza zgryzota! Zanosiłem mu jedzenie ostatni raz przed trzema dniami i potem już nie dał znaku życia.
— A widziałeś go wtedy?
— Nie, panie; ale gdy przechodziłem tamtędy nazajutrz, jedzenia już nie było.
— Widocznie zatem przebywał tam jeszcze?
— Takby się zdawało, o ile tamten nie zabrał zapasów.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.