Obecność woźnicy wynajętego pojazdu krępowała nas w rozmowie, tak, że byliśmy zmuszeni mówić o rzeczach obojętnych, pomimo wewnętrznego wzburzenia i podniecenia. Odetchnąłem swobodniej po tym długim przymusie, gdy nareszcie minęliśmy dom Franklanda i skierowaliśmy się w stronę zamku — ku widowni działania. Nie zajechaliśmy przed bramę, lecz wysiedliśmy w pobliżu furtki, wiodącej do szpaleru. Holmes zapłacił woźnicy i kazał mu wracać niezwłocznie do Coombe Tracey, my zaś skierowaliśmy nasze kroki do Merripit House.
— Lestrade, masz broń przy sobie?
Agent śledczy uśmiechnął się.
— Dopóki będę miał spodnie, każę wszywać kieszeń do broni, a dopóki będę miał tę kieszeń, zawsze się w niej coś znajdzie.
— Dobrze! Mój przyjaciel i ja jesteśmy również przygotowani na wszelkie niespodzianki.
— Pan jest tym razem bardzo tajemniczy, panie Holmes. Cóż mamy teraz robić?
— Czekać.
— Dalibóg, niewesoła tu okolica — rzekł Lestrade, wzdrygając się i spoglądając dokoła na ciemne stoki pagórków i na olbrzymie obłoki mgły, unoszące się nad trzęsawiskiem Grimpeńskiem. — Zdaje mi się, że widzę przed nami światła w jakimś domu.
— To Merripit House, kres naszej wędrówki. Proszę chodzić na palcach i mówić tylko
szeptem.
Szliśmy ostrożnie ścieżką, prowadzącą ku siedzibie Stapletonów; o jakie dwieście metrów przed domem Holmes zatrzymał nas.
Strona:A. Conan Doyle-Pies Baskerville’ów.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.