Wyciągnęli się na suchym piasku, podłożywszy pod głowy zwinięte kurtki i wkrótce usnęli.
Ciche syknięcie Mongoła obudziło Henryka.
Spojrzał na słońce. Było już zlekka zarumienione i chyliło się ku zachodowi.
Wyjrzał z poza skał.
Zdaleka, podnosząc lekką kurzawę, zbliżały się dziwaczne, pokraczne sajgi, o ruchomych wargach, przypominających krótką trąbę tapira.[1]
Z innej strony nadążały liczne stada gazel mongolskich, z gór, ostrożnie węsząc, wielkiemi susami zbiegały argale o potężnych, pofałdowanych rogach, podobnych do starych korzeni drzew nieznanych.
Zwierzęta wkrótce natrafiły na chytrze przygotowaną dla nich przez Mongoła przynętę.
Lizały łapczywie sól, wysysały wodę z wilgotnej gleby.
Tłoczyły się dokoła dołów i aby się dorwać do nich staczały zażarte bitwy, popychały się i coraz bliżej posuwały się ku skałom, wynajdując coraz to nowe miejsca, pełne tak bardzo pożądanej soli.
— Strzelaj! — szepnął Czultun, dotykając ręki Henryka.
Ten przecząco potrząsnął głową. Czekał na jelenie, bo zmiarkował, że największą ilość dłu-
- ↑ Zwierzę, żyjące w Indjach i w Południowej Ameryce.