— Henryku, pozwól mi pójść z Czultunem! — gorącym szeptem poprosił Romek.
— Dobrze, — zgodził się starszy brat — idź!
Romek rzucił się Henrykowi na szyję, ucałował siostrzyczkę i zawołał wesoło:
— Sprawowałem urząd pod-kuchcika, dość tego! Teraz staję się myśliwym, jak prawdziwy mężczyzna!...
— Tylko nie zapominaj, com ci mówił, Romku! — upomniał go Henryk. — Nie zabijaj bez potrzeby...
— Naturalnie, że będę o tem pamiętał! — kiwnął głową chłopak. — Będę polował tylko tyle, ile dla nas z Czultunem na śniadanie, obiad i kolację potrzeba. Chociaż musicie wiedzieć, że ten nasz „nuchur“ je, jak wielbłąd. Ho! ho! Takiemu jednej kuropatwy nie starczy. Da sobie radę z trzema naraz!
Wszyscy śmiali się i spoglądali na Czultuna.
Nie rozumiejąc obcej mowy poczciwy Mongoł łypał oczami i uśmiechał się. Był pewien, że jego przyjaciele nic złego o nim nie powiedzieli.
Nie był wszak winien, że urodził się Czacharem. Jak każdy Mongoł, był on wytrzymały na głód, ale gdy dorwał się jadła, nigdy nie czuł się dostatecznie nasyconym.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.