Lud, uciemiężony przez bogaczy, złych urzędników i brutalnych cudzoziemców, powstał i — natychmiast polała się krew.
Jak zawsze bywa na wojnie, cierpieli winni i niewinni.
Nienawiść ubogich wieśniaków i pozbawionych pracy robotników spadła w równej mierze na wszystkich cudzoziemców — i na tych, którzy krzywdzili Chińczyków, i na tych, którzy żadnych z nimi interesów nie mieli.
Do Tientsinu sunęła ogromna armja powstańców. Chińczycy odgrażali się, że splondrują i spalą miasto, a znienawidzonych cudzoziemców wymordują.
Anglicy, Francuzi, Niemcy i Amerykanie w pośpiechu uciekali do Tang-ku, gdzie na nich oczekiwały statki wojenne.
Pan Stanisław Broniewski postanowił ratować się w inny sposób.
Miał on znajomego lotnika, wożącego pasażerów i pocztę z Tientsinu do Tang-ku, Szanghaju i Dajrenu. Umówił się więc z nim, że polecą do Dajrenu, japońskiego portu, gdzie panował zupełny spokój.
Pan Stanisław był wdowcem. Żonę stracił przed kilku laty, gdy pracował jeszcze na Madagaskarze.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.