Farman kierował się wprost na wschód.
Około południa, z wysokości 500 metrów pasażerowie zobaczyli wyraźnie miasta Tang-ku i Taku, forty, okręty stojące w porcie i niebieską taflę zatoki Peczylijskiej.
Nagle pilot zdjął trąbkę telefonu i krzyknął do kabiny pasażerskiej:
— Niebo powlokło się żółtemi obłokami na wschodzie. Tajfun nadciąga…
Pan Stanisław Broniewski nie odrzekł nic, chociaż serce ścisnęło mu się trwogą. Wiedział, że tajfun — straszliwy huragan, często szalejący nad Żółtem i Japońskiem morzem, zagrażał rozbiciem największym nawet parowcom pasażerskim, a cóż dopiero samolotowi.
Nic jednak nie mówił, aby nie niepokoić dzieci i uważnie przyglądał się niebu i morzu.
Od wschodniej strony horyzontu, z niebieskiego nieba wynurzały się małe, okrągłe obłoczki. Miały barwę białą, lecz wkrótce żółkły, rozpływały się i tworzyły chmury, coraz bardziej okrywające widnokrąg. Po morzu, spokojnem jeszcze, zaczynały biec trwożne fale, a lazurowa tafla zatoki woddali już kryła się w szarej mgle.
Na spotkanie żółtych fal leciał Farman, niby drapieżny ptak, żądny walki.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.