tującego przed zimą w kierunku ciepłego, południowego morza.
Z pod obłoków dochodziło głuche trąbienie gęsi, basowe jęki żórawi, klekotanie łabędzi. Wolne ptaki jakgdyby ostrzegały zbłąkane na pustyni dzieci… wołały je za sobą…
Po zdobyciu koni życie małej osady zmieniło się znacznie.
Codziennie wyjeżdżano na bliższe wycieczki, aby coraz bardziej przyzwyczajać konie do jeźdźców i układać niesforne rumaki.
Z dniem każdym kucyki stepowe zaczynały rozumieć coraz lepiej, czego od nich żądają ludzie.
Przyzwyczajone od urodzenia do szalonego pędu galopem, zaczynały już chodzić truchtem i biegać kłusem, zgrabnie przebierając cienkiemi nóżkami i strzygąc długiemi uszami.
„Łakomiec“, najchytrzejszy z koni, zawsze starał się wysforować naprzód, bo wiedział, że dostanie zato coś smacznego z małej dłoni dziewczynki.
Nareszcie, kiedy konie zostały ostatecznie ujeżdżone, Czultun rzekł do Henryka: