Nagle… nikt nawet nie spostrzegł, jak się to stało, nadleciał potężny podmuch wichru.
Ciśnięty nadół samolot omal nie dotknął spiętrzonych już fal morza. Wyraźnie dawał się słyszeć ryk bałwanów i syk piany na ich grzywach powichrzonych, gdy Rouvier zręcznym manewrem zmusił swego ptaka wznieść się wyżej.
Pan Broniewski zrozumiał, że pilot zamierza wyrwać się z tego pasa atmosfery, którym pędził tajfun.
Rozpoczęła się ciężka walka z żywiołem.
Wicher zderzał się z samolotem, zrzucał go nadół, wstrzymywał w pędzie i nie pozwalał wyjść poza granicę swego szalejącego prądu.
Długo borykał się pilot z tajfunem, aż raptownie zatoczył olbrzymie koło i poleciał ku lądowi.
Powracał…
Tajfun tymczasem nabierał coraz większej siły.
Ryczał tak potężnie i groźnie, że nawet turkot motoru utonął w zgiełku głosów ponurych, strasznych, ogłuszających.
Nad miastem Taku Rouvier usiłował lądować, lecz tajfun porwał statek powietrzny i cisnął go na drzewa; pilot znowu usiłował wyjść z prądu wichru, lecz próżne to były wysiłki.
Huragan, nabrawszy już całego rozpędu, po-
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.