Mongoł pokazał dzieciom cztery jednakowe wory, związane po dwa szerokim paskiem, dla przerzucenia przez grzbiet koński.
Nastał dzień odjazdu.
Konie stały już osiodłane. Czultun uwiązywał żywność, wory z wodą i z dżeń-szeniem do małej kulbaki, którą włożył na wolnego konia.
Dzieci wzruszonym wzrokiem żegnały „płaskowyże Stanisława Broniewskiego“, „góry Ireny“ i brunatne zarośla nad „jeziorem Romka“.
Tu po raz ostatni widziały ojca i pilota Rouviera; tu spędziły pierwsze tygodnie samodzielnego życia w walce z nieznaną naturą, tu, nareszcie, wyraźnie poczuły wiarę w swoje siły, szacunek wzajemny i doznały jawnej opieki Boga.
Zmówiły więc na głos krótką modlitwę i raz jeszcze rzuciły pożegnalne spojrzenie na całą okolicę.
Wiatr igrał czerwoną flagą nad ciemnemi modrzewiami, połyskiwała w słońcu blaszanka z listami i planami; cicho szemrał, niby żegnając odjeżdżających, czarny, żałobny las; gdzieś wysoko pod obłokami trąbiły spóźnione stada odlatujących na południe gęsi.
— W drogę! — zawołał Henryk i ruszył naprzód, mając przy sobie wodza czacharskiego.
Jeźdźcy wkrótce minęli „jezioro Czultuna“,
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.