Widzieli to pędzący za Czacharem chłopcy i, idąc za jego przykładem, doganiali wilki i machali nahajami.
Cztery wilki leżały bez ruchu na śniegu z rozwalonemi łbami; sześć innych czołgało się bezradnie z przełamanemi grzbietami i skowytem napełniało mroźne powietrze.
Jeźdźcy wciąż jeszcze ścigali rozpraszających się coraz bardziej drapieżników, doganiając ich i waląc długiemi batami, bo kamienie dawno się już oderwały.
Rozlegał się syczący świst rzemieni, głośne okrzyki myśliwych, chrapanie pędzących w szalonym galopie rumaków i skowyt bitych wilków.
Nareszcie po długiej gonitwie Czultun zaczął wstrzymywać swego dżegetaja, wymachiwać rękami i wołać:
— Wracajmy do obozu! Już wilki prędko nie powrócą... Nastraszyliśmy je na długo!
Zataczając szerokie koła, chłopcy ściągali cugle rozhukanych rumaków i podjeżdżali do Czultuna, zziajani, zgrzani, pijani od szalonego pędu koni i podniecenia łowieckiego.
Dzielni młodzi jeźdźcy rozumieli, że takiego polowania, na sposób mongolski, nigdy już więcej nie zaznają, i dumni byli, że wzięli w niem czynny udział.
Strona:A. F. Ossendowski - Mali zwycięzcy.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.